Zapomniane strajki

  1. Łódzki strajk włókniarek w lutym 1971r.

 

W najnowszej historii Polski, po II wojnie światowej, liczne były napięcia i konflikty ekonomiczne i polityczne, które swoje społeczne kulminacje osiągały w wystąpieniach robotniczych w czerwcu 1956 r. w Poznaniu oraz w grudniu 1970 r. i w sierpniu 1980 r. na Wybrzeżu. O ile w dwóch pierwszych dramatycznych sytuacjach kryzysowych przybrały one postać przede wszystkim demonstracji ulicznych krwawo spacyfikowanych przez wojsko i milicję, o tyle w 1980 r. była to już głownie akcja strajkowa, bardziej skuteczna i nie przynosząca ofiar w ludziach.

Można powiedzieć, że robotnicy, pierwszoplanowi aktorzy protestów przeciwko panującym w Polsce warunkom bytowym i porządkom politycznym, uczyli się skutecznych i w miarę bezpiecznych metod walki, jakimi były akcje strajkowe. Wydaje się, że jedną z ważnych lekcji był zapomniany już dziś łódzki strajk w nieistniejących już dwóch dużych zakładach przemysłu bawełnianego: „Marchlewskim” i „Obrońcach Pokoju” rozpoczęty 10 lutego 1971 r. 1/.

W tym czasie Łódź była miastem, w którym pracowało 77,7% kobiet, a płace były niższe niż w całym kraju, na przykład w 1970 r. przeciętna płaca miesięczna netto stanowiła 82,9% średniej krajowej. Połowę udziału w produkcji globalnej miasta miał przemysł włókienniczy charakteryzujący się najwyższym udziałem akumulacji, najniższymi nakładami inwestycyjnymi i najniższym funduszem płac. Ponadto przemysł ten charakteryzował się trudnymi warunkami pracy wynikającymi ze złego stanu budynków, urządzeń i maszyn oraz uciążliwością pracy na trzy zmiany. W 1970 r. zahamowany został średni wzrost płac, a jeśli do tego dodać bardzo trudną sytuację mieszkaniową, braki w urządzeniach komunalnych i niedostateczne zapewnienie zaspokojenia potrzeb dużego miasta przemysłowego, to można stwierdzić, że warunki pracy i życia łódzkich robotników, których znaczny odsetek stanowiły kobiety, były szczególnie uciążliwe i wyraźnie gorsze niż w innych ośrodkach przemysłowych.

Ogłoszone 12 grudnia 1970 r. zmiany cen detalicznych żywności doprowadziły do tragicznych zajść w Gdańsku, Gdyni i Elblągu , a w ich wyniku zmian w kierownictwie PZPR i rządu. W Łodzi narastała nerwowa atmosfera, co między innymi ujawniają zachowane w archiwach informacje przygotowywane przez Komitet Łódzki PZPR dla Komitetu Centralnego partii rządzącej wtedy w Polsce:

–  w ZPB im. Harnama jedna z kobiet stwierdziła – dosyć już tych podwyżek, nie mamy sił pracować, bo przymieramy głodem;

–        wszystko, co się robi to krzywda dla robotnika;

–        powinniśmy strajkować, nie byłoby podwyżek.

Inna z informacji partyjnych podaje, że bardzo głośno dyskutuje się na temat zatrzymania maszyn w niektórych oddziałach produkcyjnych w „Sandrze”, „Marchlewskim”, „1 Maja” (ówczesne nazwy zakładów przemysłu lekkiego – przyp. GM).

Od otwartych protestów, jak się wydaje, odwiodły łódzkich robotników dwie okoliczności: wiadomości o krwawych zajściach ulicznych w Gdańsku i Gdyni oraz przesilenie  polityczne – 20 grudnia 1970 r. I sekretarzem KC PZPR został Edward Gierek. Nie zniknęła jednak główna przyczyna niezadowolenia – podwyżki cen żywności.

W styczniu 1971 r. w zakładach pracy w Łodzi nastąpiło wyraźne ożywienie nastrojów politycznych, otwarcie  krytykowano partię i rząd, pojawiły się opinie, że same zmiany personalne nie gwarantują, że nie powtórzą się sytuacje z Wybrzeża. Odnotowano wypowiedź anonimowego robotnika, który o wydarzeniach grudniowych w Gdańsku i Gdyni powiedział: przedtem do robotników strzelali zaborcy, następnie policja granatowa, a dziś strzelamy sami do siebie oraz pytanie innego robotnika: czy w Polsce robotnik ma prawo do strajku?. W tym miejscu należy przypomnieć, że w oficjalnej propagandzie nie istniało słowo ”strajk”, jeśli już do strajków dochodziło określano je, zwłaszcza w informacjach prasowych, jako „postoje”, „przerwy w pracy”, „nieuzasadnione postoje” itp., bowiem doktrynalnie w ustroju realnego socjalizmu, uznawanego za ustrój sprawiedliwości społecznej, nie mogło być takiej formy walki robotników o swoje prawa jak strajk.

10 lutego 1971 r. około południa w „Marchlewskim” ponad 400 robotników z przędzalni odpadkowej rozpoczęło strajk, żądając 20–procentowej podwyżki płac i motywując to żądanie spadkiem zarobków w styczniu i grudniową podwyżką cen żywności. Tego samego dnia w „Stomilu”, zapewne w wyniku telefonicznego kontaktu z „Marchlewskim” zastrajkowało około 180 robotników żądając podwyżki płac o 400–500 zł. Wydaje się, że bezpośrednią przyczyną rozpoczęcia strajku w Lodzi był telewizyjny wywiad ze stoczniowcami, z którego łódzcy robotnicy dowiedzieli się, że wynikiem strajku w stoczniach była 25–procentowa podwyżka płac.

W kolejnych dniach w „Stomilu” strajk pulsował, jedne zmiany strajkowały, inne pracowały, natomiast w „Marchlewskim”, zatrudniającym wtedy ponad 6 tysięcy robotników strajk trwał bez przerwy i rozszerzył się na wszystkie wydziały produkcyjne. Kadra kierownicza fabryki  i aktywiści partyjni nie byli w stanie opanować sytuacji i stali się antagonistami strajkujących. Sytuacja w zakładzie była poważna skoro rozmowy ze strajkującymi w „Marchlewskim” prowadzili: minister przemysłu lekkiego, wicepremier i przewodniczący Centralnej Rady Związków Zawodowych, ale okazały się nieskuteczne.

Atmosfera była burzliwa. Usiłującym nawoływać do zaniechania strajku przedstawicielom władz przerywano, robotnicy nie przyjmowali do wiadomości oświadczeń o braku możliwości podwyżek płac i obniżenia cen. W ciągu trzech dni strajk rozszerzył się na inne zakłady przemysłu bawełnianego. Liczba strajkujących w Łodzi 13 lutego 1971 r. przekroczyła 10 tysięcy robotników. Najczęściej strajki miały charakter rotacyjny, to znaczy ich uczestnicy wymieniali się w całości zmianami.

W sobotę, 13 lutego strajk okupacyjny podjęły załogi „Marchlewskiego” i „Obrońców Pokoju”, dwóch największych zakładów włókienniczych, w których przede wszystkim zatrudnione były kobiety w trzyzmianowym systemie pracy. Robotnicy innych fabryk, strajkujący tego dnia, po zakończeniu zmiany popołudniowej udali się do domów, zapowiadając kontynuację strajku w poniedziałek, 15 lutego. Trwające od czterech dni protesty były publiczną tajemnicą i choć wiadomości o nich obiegały całe miasto, to ani słowem nie wspominały o nich gazety, ani inne środki masowego przekazu, lokalne i ogólnopolskie.

Godna uwagi jest specyficzna atmosfera kobiecych, włókniarskich strajków, która nie wystąpiła w innych ośrodkach. Autorzy opracowanej w marcu 1971 r. „Oceny wydarzeń strajkowych w miesiącu lutym 1871 r. w m. Łodzi” między innymi napisali:

Charakterystyczna jest stanowczość i uporczywość w stawianiu i obronie postulatu podwyżki płac, który wysuwano na czoło wszystkich żądań. (…) Nie bez wpływu na przebieg strajków i manifestowanych postaw przez strajkujących jest fakt dużego odsetka kobiet wśród załóg – dochodzącego do 70–80 procent. Wrażliwość i uczuciowość kobiet, potęgowana trudnymi warunkami życiowymi – obciążenia pracą, obowiązkami domowymi i rodzinnymi, niedorozwojem różnego rodzaju usług w mieście, niewłaściwymi warunkami mieszkaniowymi – powodowała eskalację i determinację przy obstawaniu w żądaniach, uzewnętrznianą często rozpaczliwymi wystąpieniami, wpływającymi silnie na nastroje wśród strajkujących.

Wydaje się, że ten bardzo emocjonalny, czasem wręcz histeryczny sposób zachowania się strajkujących kobiet: łzy, przekleństwa, ogólny krzyk, przekonanie, że sprawa podwyżki zarobków to kwestia utrzymania dzieci i rodziny, stanowią szczególną i godną podkreślenia atmosferę strajków kobiecych załóg włókniarskich w Łodzi.

Zwraca uwagę także spontaniczny sposób samoorganizowania  się i wyłaniania osób aktywnych, które kierowały strajkami. Mimo braku formalnego powołania komitetów strajkowych samorzutnie tworzące się grupy organizatorów inicjowały zatrzymywanie maszyn, agitowały, często dość agresywnie, za podjęciem strajku, formułowały żądania i postulaty załóg, a ich przedstawiciele wchodzili w skład fabrycznych delegacji i występowali na spotkaniach  i w rozmowach z administracją zakładową i władzami. Jedynie w „Obrońcach Pokoju” grupa organizatorska, licząca 11 osób, nazwana została przez strajkujących „radą rządzącą”, a do jej zadań należało miedzy innymi organizowanie straży porządkowych. W innych fabrykach były to grupy nie identyfikowane żadną specjalna nazwą. Ich liczebność była różna, wydaje się, że najliczniejszy, nieformalny komitet strajkowy utworzył się w „Marchlewskim”, liczył bowiem aż 26 osób.

W 1983 r., gdy zbierałem materiały na temat łódzkich strajków w lutym 1971 r., wyraziłem opinię, że prawdopodobnie już jest niemożliwe, przynajmniej w oparciu o dostępne materiały archiwalne, określenie cech społecznych i demograficznych członków owych komitetów, odtworzenie jak pracowały, jak podejmowały decyzje, jak kontaktowały się z własnymi załogami i załogami innych strajkujących fabryk. W 2009 r., blisko 40 lat po opisywanych wydarzeniach, kiedy szczegóły zacierają się w pamięci ich uczestników, a większość z nich w naturalny sposób odchodzi, jest to zadanie najprawdopodobniej niewykonalne.

Z bardzo fragmentarycznych i rozproszonych wiadomości można ustalić, że wśród organizatorów strajków było wielu ludzi młodych, a w ich gronie także członków PZPR (w „Harnamie” aż 8 członków partii organizowało strajk) i Związku Młodzieży Socjalistycznej. Odnotowana została znamienna opinia I sekretarza Komitetu Zakładowego PZPR w „Obrońcach Pokoju”: niektórzy członkowie partii zachowywali się obłudnie, bo raz występowali jako aktywiści,  drugi raz w zupełnie innej roli. Nieliczna, ale bardzo aktywna grupa pomagała komitetom strajkowym. (…) Uważam, że pouczanie ludzi i informowanie, w jaki sposób odbywały się strajki we Francji, nie jest zgodne ani z sumieniem członka partii, ani ze statutem. Jak z powyższej wypowiedzi wynika linie podziałów nie przebiegały między członkami PZPR i bezpartyjnymi, a liderzy strajkowi przynajmniej w części należeli do partii.

W niedzielę, 14 lutego w „Marchlewskim” atmosfera jest już właściwie w stanie wrzenia. (…) Załoga kategorycznie żąda przyjazdu I sekretarza KC PZPR tow. E. Gierka, żądanie to wysuwane jest także w innych strajkujących zakładach. Późnym wieczorem tego dnia ówczesny premier Piotr Jaroszewicz, dwóch sekretarzy KC Jan Szydlak i Józef Tejchma oraz przewodniczący CRZZ Władysław Kruczek wraz z innymi osobami z kierownictwas partii i rządu przyjechali do Lodzi i spotkali się ze strajkującymi załogami „Marchlewskiego” i „Obrońców Pokoju”. Według dostępnych mi materiałów archiwalnych strajkujący robotnicy ocenili nocne rozmowy z premierem określeniem: przerobiono ich na szaro.

W poniedziałek, 15 lutego nastąpiła kulminacja fali strajkowej, do wieczora w Łodzi przerwało pracę ponad 20 tysięcy robotników w 32 zakładach. Na podkreślenie zasługuje fakt, że we wszystkich fabrykach w zasadzie panował ład i porządek. W portierniach kobiety rewidowały wchodzących na teren zakładów i odbierały alkohol. Mimo to, szczególnie po południu zaczęło stopniowo narastać rozprzężenie, pojawili się pijani, którzy być może w ten sposób dodawali sobie animuszu.. Staże, wyznaczone spośród strajkujących, przeciwdziałały próbom przenikania na teren fabryk ludzi z miasta, nie należących do załóg, a gromadzących się w pobliżu zakładów. Było to o tyle ważne, że późnym wieczorem i w nocy w pobliżu „Marchlewskiego” doszło do próby barykadowania ulic oraz kilkusetosobowej manifestacji rozproszonej przez milicję. Robotnicy żadnej ze strajkujących fabryk nie dołączyli do zajść ulicznych, a milicja nie podjęła prób wejścia na teren zakładów.

Wieczorem, 15 lutego przez radio został nadany rządowy komunikat o cofnięciu grudniowych podwyżek cen żywności, który spowodował rozładowanie napięcia, oznaczał bowiem zwycięstwo strajkujących. Większość załóg następnego dnia podjęła pracę, ale panowała nieufność i żądano pisemnego potwierdzenia załatwienia wysuniętych postulatów dotyczących warunków pracy i zarobków. Nieufność ta spowodowała, że w niektórych fabrykach strajk był kontynuowany 16 lutego, strajkujący żądali podwyżek płac i uważali, że oszukano nas. Ostatecznie dopiero rano 17 lutego we wszystkich zakładach podjęto pracę. Jako ostatni zakończyli strajk robotnicy „Obrońców Pokoju” i „Dzierżyńskiego”. W tej ostatniej fabryce jako argument uzasadniający nieprzystąpienie do pracy podano ustawę z 1927 r., która sankcjonowała strajk dopiero po upływie 48 godzin od chwili jego rozpoczęcia, w przeciwnym razie strajk był nielegalny.

Strajkujący odnieśli sukces, władza musiała ustąpić i spełnić żądania strajkujących. Robotnicy uczyli się, że strajk jest bronią skuteczną i że zamiast wychodzić z protestami na ulice należy strajkować pozostając przy swoich miejscach pracy. Była to ważna lekcja, z której wnioski zostały wyciągnięte w sierpniu 1980 r.

 

  1. Łódzkie strajki solidarnościowe

 

 

Sierpień 1980 r. w świadomości społecznej kojarzony jest przede wszystkim ze strajkami na Wybrzeżu, a zwłaszcza rozpoczętym 14 sierpnia strajkiem okupacyjnym w Stoczni im. Lenina w Gdańsku pod hasłami przywrócenia do pracy Anny Walentynowicz, podwyżki zarobków w wysokości 1000 złotych i przyznania dodatku drożyźnianego. Zawarte w Szczecinie i Gdańsku porozumienia zakończyły sierpniowy etap protestów społecznych w całej Polsce. 31 sierpnia po raz pierwszy miliony telewidzów mogły zobaczyć przywódcę strajku w Stoczni Gdańskiej, z różańcem na szyi, gdy podpisując protokół porozumienia między Komisją Rządową i Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym. Lech Wałęsa oświadczył wtedy: dogadaliśmy się jak Polak z Polakiem, bez użycia siły, tylko i wyłącznie w rozmowach, pertraktacjach, z małymi ustępstwami i tak zawsze powinno być.

Przebieg wydarzeń w Łodzi w sierpniu 1980 r. miał wiele podobieństw z akcją strajkową w lutym 1971 r. Zaczęło się również od niezadowolenia ze zbyt niskich zarobków (w „Obrońcach Pokoju”, gdzie najpierw doszło do strajku, średnia płaca w tkalni wynosiła 4,5–5 tysięcy ówczesnych złotych na miesiąc), wysokich kosztów utrzymania, złego zaopatrzenia sklepów, głównie spożywczych, złej jakości posiłków w bufetach pracowniczych oraz różnych spraw wewnątrzzakładowych i socjalnych.

Przez dwa dni w „Obrońcach Pokoju”, od 5 do 7 sierpnia 1980 r., część robotników podejmowała pracę, potem ją przerywała, a kolejne zmiany to przyłączały się do strajku, to oczekiwały na wynik rozmów z dyrekcją fabryki i przedstawicielami ministerstwa. Wreszcie po przyznaniu podwyżek od 300 do 500 złotych załoga przystąpiła do pracy.

Kolejne dni przyniosły odosobnione strajki w innych zakładach, w których strajkujący żądali podwyżek o 10–15 procent lub kwotowych w wysokości 1000 złotych, poprawy zaopatrzenia sklepów w mieście oraz w zakładowych kioskach i bufetach. Obowiązującą wtedy, naiwną i krótkowzroczną metoda wygaszania strajków były obietnice podwyżek po około 400 złotych dla członków załogi strajkującego zakładu. Spełnianie przez władze resortowe żądań płacowych spowodowało upowszechnienie się w Łodzi przekonania, że opłaca się przerywać pracę, bo wtedy znajdą się pieniądze na podwyżki, a normalnie to nic dać ludziom nie chcą. Popularne stało się powiedzenie – kto nie staje nie dostaje.

Przykładem strajku o charakterze socjalnym był półtoradniowy strajk w Zakładach Igieł i Części do Maszyn Dziewiarskich „Famid”  2/. Wprawdzie do robotników tej fabryki dochodziły nieoficjalne wiadomości o strajkach w Kielcach, Lublinie i w różnych zakładach łódzkich, ale gdy 15 sierpnia 1980 r. przerwali pracę, z pewnością nie znali na ten temat żadnych szczegółów. Spontanicznie rozpoczęty strajk, który nie miał ani przywódcy, ani grupy kierującej stopniowo rozprzestrzeniał się na wszystkie oddziały produkcyjne (pracownicy administracji nie strajkowali). Zasadniczym motywem była, wygłoszona już po strajku, opinia jednej z jego uczestniczek: ludzie wiedzieli, że jak gdzie indziej zastrajkowali, to dostali podwyżki. Inna z badanych przeze mnie strajkujących kobiet w następujący sposób określiła decyzję o strajku: ludzie widzieli swoją bezsilność, brak skutków swoich starań i uciekli się do strajku jako protestu. Jak wszyscy wspólnie wystąpią, to może będzie lepiej, bo jak wszyscy strajkują, to wszystkich nie wyrzucą.

W wyniku strajku wywalczono w „Famidzie” podwyżki o około 300–500 złotych, ale część załogi była rozczarowana, co znalazło wyraz choćby w takich opiniach: szulerstwo, kto miał mało i tak ma mało; strajk skończył się za wcześnie; pocieszenia strajk nie dał. Jednocześnie jednak pojawiła się nowa jakość, być może nie w pełni uświadamiana przez wszystkich strajkujących – poczucie podmiotowości robotników, co jedna z kobiet określiła wprost: strajk miał pokazać, że robotnik też ma coś do powiedzenia (…), że nie będziemy się bali, jak wcześniej, że będzie sprawiedliwiej. Jeszcze inna robotnica powiedziała: w czasie i po strajku stałam się odważniejsza, bałam się (…), ale dopięliśmy swego, pokazaliśmy swoje zdanie.

Pod koniec drugiej dekady sierpnia 1980 r., mimo blokady informacji, do Łodzi docierały wiadomości o strajku powszechnym na Wybrzeżu, gdzie od 21 sierpnia rozmowy z Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym prowadzili przedstawiciele centralnych władz partyjnych i państwowych. Wezwania środków masowego przekazu do rozwagi i spokoju oraz doniesienia o zmianach personalnych w składzie kierownictwa partii i rządu wskazywały na powagę sytuacji i coraz wyraźniejszą nową jakość kolejnego konfliktu społecznego w Polsce.

W kilkunastu łódzkich zakładach pracy 26 sierpnia 1980 r. rozpoczął się strajk popierający strajkujące załogi Gdańska, Gdyni i Szczecina. Obok żądań podwyżek płac i poprawy zaopatrzenia akcentowana była sprawa solidarności z Wybrzeżem.

W „Marchlewskim” bezpośrednia przyczyna wybuchu strajku była podobna jak w „Famidzie”. Wprawdzie w dniach poprzedzających strajk, w belach z bawełną, które nadeszły z portów, do zakładu dotarła pewna liczba ulotek „O co walczą robotnicy Wybrzeża”, a także instrukcji „Jak strajkować”, opracowanej przez coraz aktywniejszych w sierpniu członków grup i organizacji opozycyjnych (KSS KOR, ROPCz i O, KPN), ale znajomość postulatów z Trójmiasta wśród włókniarek była skąpa: chcą nowych związków zawodowych; jak strajkują, to widać mają rację i rząd z nimi rozmawia.

Strajk rozpoczęty wieczorem 26 sierpnia na przewijalni stopniowo rozprzestrzenił się na cały zakład. Motywem przyłączania się do strajku była wprost deklarowana solidarność z innymi: dołączyłam się do innych, to naturalne; jak wszyscy to wszyscy, jedność musi być; cała sala stała, to ja też (wszystkie opinie zostały zebrane w pierwszej połowie września 1980   r. – przyp. GM). Obok poczucia solidarności istniały też uzasadnione obawy przed ostracyzmem strajkujących: jak nie stanę, to koleżanki mi nawymyślają; taka jedna włączyła maszynę, ale inne ją okur…ły i też zaczęła strajkować, były przypadki grożenia pobiciem jeśli ktoś podejmie pracę.

Podobnie jak w 1971 r. strajkujący przebywali po 16 godzin w fabryce, to znaczy przez dwie zmiany. Większość pytanych wyjaśniła, że tak już jest, jak się strajkuje to siedzą dwie zmiany , jedna zmiana w ten sposób pilnuje drugą, aby nie przerwać strajku. Początkowo nie udały się próby ustalenia wspólnych postulatów i ich skonkretyzowania. W czasie  rozmów z dyrektorem trwała ogólna wrzawa, w której każdy wykrzykiwał swoje żale i pretensje, że źle jest z zaopatrzeniem w mieście; drożyzna; lekarz zakładowy jest niedobry bo nie chce zrozumieć ludzi chorych; maszyny w przypadku awarii powinny być natychmiast naprawiane, a nie po godzinie lub dwóch itp. Robotnice pytane o powód przystąpienia do strajku wskazywały też na chęć wyrażenia solidarności ze strajkującymi na Wybrzeżu oraz na oczekiwane podwyżki płac i lepsze zaopatrzenie sklepów.

Dopiero w trzecim dniu strajku wyłoniły się dwu–, trzyosobowe wydziałowe komitety strajkowe i gdy powstał z nich zakładowy komitet strajkowy, zaczęto spisywać postulaty i żądania. Ich przyjęcie na wydziałach odbywało się przez aklamację. Jedna z robotnic określiła to tak: wszyscy powiedzieli, że się zgadzają. Interesujący był skład zakładowego komitetu strajkowego liczący 27 osób: znalazło się w nim 19 mężczyzn i 8 kobiet, 2 mistrzów, 15 członków PZPR. Na czele komitetu stanął jeden z mistrzów, członek partii.

Warto zwrócić uwagę na charakterystyczny fakt, niezmienny 1971 r. i 1980 r.: razem z dyrekcją, a więc po stronie „władzy” znaleźli się przedstawiciele zakładowych struktur PZPR oraz związkowej rady zakładowej. W opinii robotników zostało to odebrane jako odcięcie się od ich postulatów i rezygnacja z roli rzeczników interesów załogi.

Komitet strajkowy w sierpniu nie miał żadnych doradców ani konsultantów. Na teren fabryki nie wpuszczono nikogo spoza załogi, porządku pilnowały specjalne patrole. Przestrzegano, aby strajkujący przebywali wyłącznie na swoich wydziałach. Godna podkreślenia była znakomita frekwencja w czasie strajku, nawet chorzy przychodzili do fabryki, choć z powodu strajku komunikacji miejskiej trzeba było z domów dochodzić pieszo do zakładu.

Po dwóch turach rozmów komitetu strajkowego z dyrekcją podpisano „Propozycję realizacji zgłoszonych wniosków …”, ale załoga ”Marchlewskiego” nie chciała podjąć pracy, uzależniła ją od zakończenia strajku łódzkich tramwajarzy i podpisania porozumienia ze strajkującymi na Wybrzeżu. Wydaje się, że wpływ na to miały informacje przekazywane przez radio i telewizję o rychłej możliwości podpisania takiego porozumienia, ale także i rozczarowanie, że strajk nie dał żadnych natychmiastowych rezultatów, bowiem postulaty miały być realizowane dopiero w przyszłości. Powszechna była opinia: jest strajk a pieniędzy nie dają.

W czwartym dniu strajku nastąpił pełny impas w rozwoju sytuacji, panował bierny opór wobec poleceń dyrekcji i komitetu strajkowego. Dopiero wiadomość o parafowaniu porozumienia w Szczecinie spowodowała, że strajk zaczął stopniowo wygasać. Po 90 godzinach strajku okupacyjnego 30 sierpnia załoga opuściła fabrykę.

Strajk w „Marchlewskim”, aczkolwiek nie znalazł się wśród pierwszoplanowych wydarzeń sierpnia 1980 r., odmiennie niż było to w lutym 1971 r., był dowodem silnego poczucia solidarności klasowej oraz wspólnoty interesów robotników. Głównym jego motywem była walka o podmiotowe traktowanie pracujących, zaspokajanie ich potrzeb, oczekiwań i aspiracji. Mimo spontaniczności, nerwowej atmosfery w kobiecych załogach i pewnego chaosu, na przykład przy formułowaniu postulatów, strajki na początku i na końcu dekady lat 70. XX wieku dały dowód samoorganizowania się załóg, odpowiedzialności za mienie społeczne oraz opanowania zachowań anarchicznych, wykazała to między innymi kobieca załoga „Marchlewskiego”.

Cechą charakterystyczną łódzkich strajków był ich przede wszystkim socjalny charakter. Okoliczność ta nie sprzyjała artykulacji żądań politycznych, a kiedy takie pojawiły się w sierpniu 1980 r., to przyjęto je z zewnątrz i nie decydowały one o charakterze  protestacyjnych akcji strajkowych. Rotacyjny sposób prowadzenia strajków, poza krótkimi okresami, gdy przeradzały się one w strajki okupacyjne, pozwalał na przychodzenie do domów, spotkania z rodzinami, wymianę wiadomości i to prawdopodobnie spowodowało, że                   akcje protestacyjne rozgrywały się wewnątrz fabryk, bez udziału publiczności pod bramami i bez doradców w komitetach strajkowych, a tam gdzie doradcy z zewnątrz się pojawili, nie występowali oficjalnie i ich rola była ograniczona.

W łódzkich strajkach nie było elementów dewocyjnych, tak charakterystycznych w sierpniu 1980 r. na przykład w Gdańsku i Wrocławiu. Wynikało to, jak się wydaje, z braku liderów strajkowych o silnie manifestowanym związku z religią i Kościołem oraz z faktu, że duchowieństwo nie podjęło prób włączenia się do strajków. W ogóle sprawy wiary i religii w Łodzi nie były instrumentalnie wprzęgnięte w akcje protestacyjne. W 1971 r. w „Marchlewskim wprawdzie została zainicjowana zbiórka pieniężna na mszę i chorągiew kościelną, ale dopiero po zakończeniu strajku, a ich ufundowanie miało być wyrazem zadowolenia, że strajk obył się bez ofiar.

Można sądzić, że o braku publicznych nabożeństw i manifestacyjnego eksponowania symboli religijnych w sierpniu 1980 r. zadecydował brak bezpośredniego zagrożenia życia w czasie protestów robotniczych. W Łodzi ani w 1956 r. ani w latach następnych nie było ofiar tak jak w Poznaniu, Gdańsku i Gdyni. Strajki rotacyjne pozwalały na uniknięcie izolacji, zmniejszenie poczucia stresu i z tej przyczyny nie było potrzeby rozładowywania napięcia psychicznego strajkujących poprzez wspólne modlitwy i praktyki religijne.

Oceniając znaczenie łódzkich strajków w 1980 r. można posłużyć się oświadczeniem Komitetu Samoobrony Społecznej KOR wydanym 14 sierpnia, gdy rozpoczynał się strajk okupacyjny w Stoczni im. Lenina w Gdańsku: strajki wybuchają w całym kraju – siłą poszczególnego strajku są więc wszystkie inne. Strajkujące łódzkie włókniarki, solidaryzujące się z protestami na Wybrzeżu, wzmacniały siłę ogólnopolskiego ruchu, który niespełna 10 lat później doprowadził do zasadniczej transformacji ustrojowej, ekonomicznej i społecznej w Polsce.

 

  1. 3.      Zamiast epilogu kilka pytań

 

 

W historii wystąpień i buntów robotniczych Łódź zajmuje ważne miejsce. Tutaj w 1861 r. wystąpili burzyciele maszyn, tutaj w czerwcu 1905 r. trwały trzydniowe walki robotników na barykadach z wojskiem i carską policją, a w latach 1923, 1928, 1933 i 1937 były głośne strajki, które miały znaczenie ogólnokrajowe. W końcu pierwszej dekady XXI wieku już tylko specjaliści historycy znają szczegóły tych wydarzeń. Zacierają się w świadomości społecznej także łódzkie strajki z 1971 i 1980 r., choć nie minęło jeszcze nawet 40 lat od wcześniejszego z tych wydarzeń.

W 2009 r. nie ma już „Obrońców Pokoju”, pozostały tylko ruiny dawnej fabryki K. Scheiblera, której przed upadkiem i fizycznym zniszczeniem nie uratowała nawet pamięć o bytności w fabryce papieża Jana Pawła II i spotkaniu z zatrudnionymi tam robotnicami. Nie ma „Marchlewskiego”, który splajtował ekonomicznie, ale przynajmniej w odnowionych starych murach fabryki I. K. Poznańskiego powstało duże centrum handlowo–rozrywkowe Manufaktura, a w wielkim gmachu dawnej przędzalni powstanie niebawem luksusowy, czterogwiazdkowy hotel. Czas zaciera ślady ludzi, którzy w tych fabrykach przez dziesiątki lat pracowali i którzy walczyli, między innymi przy pomocy strajków o swoją ludzką godność, przyzwoite warunki pracy i godziwe zarobki.

Przypominając zapomniane łódzkie strajki ze smutkiem należy stwierdzić, że nawet nieliczne publikacje im poświęcone zniknęły z rynku księgarskiego lub nieczytane znajdują się w rozmaitych księgozbiorach prywatnych i publicznych. Godzi się jednak kończąc to przypomnienie postawić kilka retorycznych pytań: czy przystępując do strajków w 1971 r. i 1980 r. robotnicy „Marchlewskiego” i „Obrońców Pokoju” choćby w przybliżeniu wyobrażali sobie przyszłość swoich miejsc pracy oraz swój los i swoich dzieci? Czy domagając się egalitarnych relacji w społeczeństwie liczyli się z pojawieniem się drastycznego rozwarstwienia społecznego, którego efektem jest z jednej strony nieprzyzwoite bogactwo nielicznych oraz ubóstwo, bezrobocie i brak perspektyw życiowych tysięcy Polaków? Czy ich walka o to, by było sprawiedliwiej okazała się skuteczna? Czy spełniła się nadzieja z 1980 r., że robotnik też będzie miał coś do powiedzenia? Czy myśląc o socjalizmie z ludzką twarzą i protestując przeciwko patologiom tego ustroju spodziewali się, że pośrednio, w wyniku ich strajków, nastąpi restytucja kapitalizmu, który większość z nich, obecnie żyjących ze skromnych emerytur, usunie na margines życia społecznego? Pytania takie można mnożyć, bowiem ich sens  wynika z możliwości w miarę prawdopodobnego przewidywania przyszłych skutków dzisiejszych, wczorajszych lub przedwczorajszych wyborów i decyzji. Mam nadzieję, że Szanowni Czytelnicy tych rozważań może zechcą w chwili refleksji zastanowić się nad postawionymi pytaniami.

W świadomości społecznej obecni są przede wszystkim liderzy wydarzeń, szczególnego rodzaju generałowie i oficerowie, którzy na swej aktywności, między innymi strajkowej , zbudowali swoje obecne pozycje polityczne i społeczne. Ale w opisywanych wydarzeniach brali udział przede wszystkim anonimowi żołnierze – robotnicy, którzy podjęli trud strajkowej walki o swoje prawa i warunki życia. Właśnie tym bezimiennym uczestnikom, wśród których dominowały kobiety, zapomnianych łódzkich strajków robotniczych poświęcam to skromne przypomnienie. Ich świat zniknął w nieodległej przeszłości, ich nadzieje być może okazały się złudne, ale winniśmy im naszą pamięć i szacunek.

 

 

Przypisy

1/ Wszystkie dane na podstawie artykułu Grzegorza Matuszaka Łódzcy robotnicy w konfliktach 1970–1971 i 1980 roku (w:) Postawy i wartości w okresie konfliktu społecznego, praca zbiorowa pod redakcją Stefanii Dzięcielskiej–Machnikowskiej, Łódź 1985, s. 34–64.

2/ Łódzkim strajkom w sierpniu 1980 r. i następującym po nich wydarzeniom poświecona jest książka autorstwa S. Dzięcielskiej–Machnikowskiej i G. Matuszaka Czternaście łódzkich miesiecy. Studia socjologiczne sierpień 1980 – wrzesień 1981,Łódź 1984, s. 204.

Grzegorz Matuszak, Katedra Socjologii Polityki i Moralności IS UŁ

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *